Janusz Radwański na swoim blogu rozczula się nad losem wysiedlonych mieszkańców małej wsi, Caryńskie. Doszło do niego w maju 1946 roku. O UPA jednak nie wspomina.
– Chodzimy po byłej wsi Caryńskie. Kasia opowiada dzieciom, dlaczego wieś była i trzeba ją sobie wyobrażać. Łucja bardzo przeżywa to, że ludziom, jak ich wyganiali, jak ładowali na wozy i wywozili do bydlęcych wagonów, to zabrali też owce (…) – relacjonuje podróż do nieistniejącej wsi pomiędzy masywami Połoniny Caryńskiej i Magury Stuposiańskiej.
Problem w tym, że Radwański „zapomniał” wspomnieć o powodach tej wywózki. Że w latach 40. w okolicy wsi Caryńskie stacjonowały liczne oddziały UPA, które w okrutny sposób mordowały ludność polską. Oddziały, które bardzo często wspierała miejscowa łemkowsko-ukraińska społeczność.
Dopiero jej wysiedlenie, choć z pewnością kontrowersyjne, znacznie ograniczyło zbrodniczą „aktywność” ukraińskich morderców, o której mowa poniżej:
Ale o tym Radwański ani się nie zająknął… Panie Januszu, rozpaczając nad losem kilkuset mieszkańców wsi Caryńskie należałoby też wspomnieć o setkach tysiącach Polaków. Ich także wyrzucono z domów i przywieziono na tzw. ziemie odzyskane. W bydlęcych wagonach i „z owcami w ręku”.
Jeden komentarz
Skąd biorą się tacy ludzie. Jak można porównywać wysiedlenia z ludobójstwem. Myślę, że ofiary II wojny światowej, gdyby miały wybór, takie rozwiązanie (wysiedlenia) brałyby w ciemno.