Nasz region może się poszczycić wieloma bohaterami, którzy walczyli zarówno z najeźdźcą niemieckim, jak i potem z sowieckim. Jest przede wszystkim Wojciech Lis „Mściciel”, często mówi się też o Józefie Batorym „Argus”. Mało kto jednak pamięta o kpt. Mieczysławie Godlewskim, żołnierzu Armii Krajowej (ps. „Godło”), Sybiraku i prezesie kolbuszowskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK.
Urodził się 6 czerwca 1923 r. w Kolbuszowej. W wieku 9 lat wraz z rodziną wyjechał do Piotrkowa w województwie poznańskim, gdzie jego ojciec administrował jednym z majątków ziemskich. Do rodzinnego miasta wrócił w grudniu w 1939 r. Do Armii Krajowej wstąpił w 1943 r.
W konspiracji pełnił różne funkcje. – W AK znałem tylko swojego dowódcę, Józefa Ziemiańskiego ps. „Młot”, i nikogo więcej – zaznaczał kpt. Godlewski. – Moim zadaniem było m.in. sprawdzanie kolegów, którzy zostali przyjęci do Armii na terenie gminy Majdan Królewski. Chętnych do walki z okupantem było wielu, sprawdzałem więc, czy do konspiracji nie dostał się ktoś niepowołany – mówił.
Po wkroczeniu do Polski sowietów nasz bohater dalej działał w konspiracji. W sierpniu 1944 r. na rozkaz dowódcy AK Godlewski wstąpił do milicji, prowadził tam kancelarię. Dzięki temu miał dostęp do praktycznie wszystkich tajnych dokumentów. W nocy przepisywał je i przekazywał do swego obwodu AK. W ten sposób uratował wielu swych kolegów. – Niestety nie wszystkie dokumenty dostawały się w moje ręce. Ale co tylko udało się dowiedzieć, zostało przekazane Armii Krajowej – opowiadał Godlewski.
Z czasem jednak instalujący się w Kolbuszowej Urząd Bezpieczeństwa zaczął coś podejrzewać. – Okazało się, że wiedzieli o mojej roli w milicji. W końcu zostałem aresztowany i wywieziony do obozu koło Przemyśla, a stamtąd do łagru Borowicze na Syberii, gdzie byłem półtora roku – wspominał.
Do Polski z „nieludzkiej ziemi” wrócił 6 lutego 1946 r. Ale i tutaj nie dawano mu spokoju. Wreszcie ktoś doniósł na niego na UB, że pomógł jednemu z księży otrzymać blachę na pokrycie kościoła. Poszedł za to za kraty. W komunistycznym więzieniu spędził półtora roku. Potem też nie dawano mu spokoju.
Po 1989 r., najpierw z żoną Krystyną, potem samotnie pomagał swym kolegom z AK uzyskać status kombatanta. Robił również wszystko, aby zachować w pamięci tych, którzy odeszli. Pan kapitan zmarł 22 marca 2013 r. Jego pogrzeb odbył się dwa dni później na cmentarzu parafii p.w. Św. Maksymiliana Kolbe w Weryni. Jego śmierć poruszyła wielu – zwłaszcza młodych, dla których był autorytetem.