– Kiedy tylko udało mi się wyjść z płonącego domu, wołałam ile tylko miałam sił: ”Tadek, Tadek!!!”. Ale on już nie dawał znaków życia – ze łzami w oczach mówiła pani Helena, 84-letnia kobieta. Pożar domu, oprócz 59-letniego syna, zabrał jej cały majątek: urządzenia, dokumenty, wszystkie oszczędności, nawet różaniec. Została w koszuli nocnej. Dziesięć lat temu media żyły tragedią w Przedborzu.
Pierwsze płomienie w wiejskim drewnianym domu pojawiły się ok. godz. 1 w nocy. Wiele wskazuje na to, że zawiniła wadliwa instalacja elektryczna. Ogień momentalnie objął swym niszczycielskim zasięgiem cały budynek, który obity był łatwopalną papą, a do tego na strychu znajdowała się słoma.
Staruszkę zaniepokoił silnie gryzący dym. – Spałam, ale obudziło mnie takie ”niedobre powietrze” – relacjonuje przerażona Helena Saj. – Kiedy tylko wydostałam się na zewnątrz, cały dom był już w płomieniach. Wołałam: ”Tadek, Tadek”! Ale syn nie dawał znaku życia…
Kobieta nie dawała za wygraną i zaczęła wzywać pomocy. Niestety, bez efektu, bo wszyscy spali. Pomimo tego, że staruszka miała częściowo niesprawne kończyny (była po zawale mózgu), ostatkami sił o kulach wydostała się z płomieni i udała się do swego sąsiada, by wezwać pomoc.
Dlaczego w środku został jej syn? – W ostatnim czasie Tadek dość poważnie podupadł na zdrowiu i być może dlatego – mówił pan Kazimierz z Przedborza. – Ludzie mówią, że tej nocy zażył silne tabletki przeciwbólowe. Tak mocne, że nawet wołanie matki nie było w stanie go obudzić…
