To historia, która brzmi jak scenariusz filmowy. Naftali Saleschutz – Żyd z Kolbuszowej, który cudem przeżył Holokaust, walczył z niemieckim okupantem, a potem sam stał się częścią aparatu komunistycznego terroru. Miał na sumieniu wiele istnień, ale pod koniec życia wrócił do rodzinnego miasta, by pogodzić się ze swoją przeszłością.
Naftali Saleschutz urodził się w 1920 roku w Kolbuszowej, w zamożnej rodzinie żydowskiego kupca Izaka i jego żony Estery Saleschutz. Był najmłodszym z dziesięciorga dzieci.
Ich dom, piętrowa kamienica przy Rynku 41, był jednym z najbardziej okazałych w mieście.
Ostatnie słowo ojca
Mały Naftali od dziecka przejawiał smykałkę do interesów – handlował słodyczami, uczył się liczyć zyski. Nikt wtedy nie przypuszczał, że życie napisze mu scenariusz tak tragiczny.
Wszystko zmieniła wojna. W 1941 roku Niemcy utworzyli getto przy ulicach Piekarskiej i Zielonej. Rok później rozpoczęły się egzekucje.
Wśród pierwszych ofiar był ojciec Naftalego, Izaak Saleschutz. Umierając, krzyczał do ukrywających się na strychu synów: „Zemsta”. To wezwanie miało naznaczyć Naftalego na zawsze.
– Ta scena, to jedno słowo, ukształtowało jego dalsze decyzje – mówił Andrzej Jagodziński, historyk i regionalista. – Saleschutz nosił w sobie gniew, żal i poczucie winy, że przeżył, gdy inni zginęli.
Ucieczka z getta
Po likwidacji getta Naftali wraz z bratem Lejbą zostali przy życiu – Niemcy zostawili ich, by burzyli zgliszcza dawnego żydowskiego świata. Wiedzieli jednak, że ich dni są policzone.
Uciekli. Pomogła im dawna służąca rodziny, mieszkanka Kolbuszowej Górnej. Ukrywała ich w okolicznych wsiach, w stodołach i stajniach.
W styczniu 1944 roku doszło do tragedii
– Saleschutz zastrzelił jednego z żołnierzy Armii Krajowej. Twierdził potem, że działał w samoobronie. Prawdy o tamtym zdarzeniu nikt już nie pozna. Czuł się Polakiem i patriotą – mówił później. – Nie rozumiał, dlaczego nie chciano go przyjąć do AK.
Ksiądz, który uratował Żyda
Naftali przeżył dzięki pomocy ludzi, o których rzadko mówi się w podręcznikach historii. Jednym z nich był ks. Antoni Dunajecki, kolbuszowski proboszcz, który wystawił mu fałszywe aryjskie dokumenty.
– Ten ksiądz ryzykował życie, by ratować Żydów – podkreślał Andrzej Jagodziński. – To dzięki niemu Saleschutz przeżył Holokaust.
Od „zemsty” do UB
Po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1944 roku Naftali, ukrywający się pod nazwiskiem Tadeusz Zaleski, wstąpił do Urzędu Bezpieczeństwa. Dlaczego? Odpowiedź jest gorzka.
– Wielu Żydów po wojnie wstępowało do UB, by – w ich mniemaniu – mścić się za krzywdy, których doznali – wyjaśnia Jagodziński. – Ale to była też trauma, gniew i poczucie osamotnienia.
Nie wszyscy jednak widzieli w tym usprawiedliwienie. Kpt. Mieczysław Godlewski, legendarny żołnierz Armii Krajowej, mówił po latach:
– Saleschutz miał na sumieniu wiele ludzkich istnień. Przez 60 lat nie miał odwagi wrócić do Kolbuszowej.
Nowe życie w Ameryce
W 1947 roku Saleschutz opuścił Polskę. W USA rozpoczął nowe życie. Zmienił imię na Norman, a nazwisko uprościł na Salsitz. Pracował w budownictwie, dorobił się majątku.
Napisał trzy książki o losach Żydów z Galicji. Działał w organizacjach pamięci, uczestniczył w międzynarodowych konferencjach, spotykał ocalałych z Zagłady. Ale przeszłość nigdy go nie opuściła.
Powrót po 60 latach
Dwa lata przed śmiercią, w 2004 roku, Norman Salsitz – Naftali Saleschutz – wrócił do Kolbuszowej. Towarzyszyła mu ekipa niemieckiej dziennikarki Helgi Hirsch, która realizowała film dokumentalny „Życie za ziarna kawy”.
Kamera pokazała miejsca, w których się ukrywał. Saleschutz opowiadał, jak kopał dla siebie grób, jak garść ziaren kawy uratowała mu życie, jak spotkał ludzi, którzy uratowali mu życie.
Spotkał też siostrzeńca żołnierza AK, którego zabił. Rozmawiali długo. Obaj płakali.
Historia, która nie daje spokoju
Naftali wrócił do USA pogodzony z ludźmi, z miastem, a może i z samym sobą. Zmarł w 2006 roku. Był postacią pełną sprzeczności: ofiarą i katem, bohaterem i zdrajcą, patriotą i mścicielem.
Jego historia to nie tylko opowieść o jednym człowieku – to także lustro dramatów całego pokolenia, które przeżyło potworności wojny, ale nigdy nie zdołało się od tego uwolnić.
4 komentarze
Świetny artykuł!! Brawo
Tak naprawdę, nazwisko pisało się z umlaut – Saleschütz, ale publikacje po ang. nie zwracały na to uwagi, podobnie jak Kolbuszowa Lokalnie.
Saleschütz można „rozpisać”
Na Saleschuetz…. ü = ue
Pozdrawiam
Tyłu filmu dokumentalnego to „Ziarenka kawy za życie”.