Oto miejsca powiatu kolbuszowskiego, które mają nawiedzać… duchy

W miejscu nieistniejącej wsi Biesiadka, w okolicach wsi Przyłęk, przy drodze wojewódzkiej do Mielca, niektórzy kierowcy napotykają się na widmo dziecka. I nie tylko tam, bo takich miejsc, które mają nawiedzać duchy, w powiecie kolbuszowskim podobno ma być więcej. 




Widmo małej dziewczynki ma ukazywać się kierowcom w różnej postaci, najczęściej zakrwawionej i proszącej o pomoc, innym razem z różańcem w ręku. Kiedy kierowcy zatrzymują się, duch nagle znika. Sprawą kilka lat temu zajęli się członkowie Fundacji Nautilus, badającej zjawiska paranormalne.

Biesiadka i Dzikowiec

We wskazanym miejscu badacze nie spotkali duchów, ale wykryli silne pole magnetyczne. Ich zdaniem, w połączeniu ze zmęczeniem kierowców mogło ono powodować halucynacje.

Innym miejscem, które miało być nawiedzane przez duchy, jest budynek starej plebani w Dzikowcu. Przed wojną wśród mieszkańców krążyła opowieść o księdzu, który nie wywiązał się zobowiązań wobec zmarłego i stąd ten budynek nawiedzał duch, który się tego domagał. Ponoć doświadczył tego m.in. ks. Stanisław Sudoł, nieżyjący już proboszcz tamtejszej parafii, który ma zostać świętym.




Wedle jego relacji, nieznana siła w nocy wyrywała mu spod głowy poduszki, które następnie fruwały po całym pokoju. Trwało to parę tygodni. Okazało się, że w szafie znajdowały się pisemne wspomnienie o jednym z księży, który kilkadziesiąt lat temu przerwał zamówioną mszę gregoriańską. Ks. Sudoł odnalazł nazwisko zmarłego i odprawił nabożeństwa do końca. Duch przestał się ukazywać.

Pałac w Weryni

Duch ukazywał się też na terenie pałacu w Weryni. W 1943 roku hrabiemu Jerzemu Tyszkiewiczowi miała ukazać się postać księżnej Łucji Franciszki Lubomirskiej, która na początku XIX wieku padła ofiarą własnego żartu. Pragnąc przestraszyć syna, udawała – nomen omen – ducha. Przerażony „zjawą” młody hrabia zabił matkę, strzelając do niej z fuzji. I właśnie zjawa księżnej ponad sto lat później ukazała się hr. Tyszkiewiczowi na sali balowej pałacu w Weryni. Przepowiedziano mu wtedy, że oznacza to jego rychłą śmierć. I tak się stało. Rok później hrabia został wywieziony do łagrów, gdzie zginął.




Czy to wszystko te wszystkie relacje są efektem wyobraźni czy może jednak coś jest na rzeczy? – Uważam, że takie rzeczy się zdarzają – mówił Marian Piórek, historyk i regionalista z Weryni. – Potwierdzają je nie tylko mieszkańcy, ale również niektórzy kapłani. Co prawda, dzisiejszy świat odrzuca takie opowieści, ale one wciąż tkwią głęboko w świadomości ludzi. Zwłaszcza mieszkańców wsi.

Przeczytaj również

Czy spadkobierca Tyszkiewiczów ma prawo do pałacu? A dlaczego nie?

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.




Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.