W sercu Kolbuszowej, tuż przy spokojnej ulicy Obrońców Pokoju, wśród śmiechu dzieci, stoi budynek Przedszkola Miejskiego nr 2. Kolorowe ściany, wesołe dekoracje – obrazek radosnego dzieciństwa.
Niewielu jednak wie – a może wielu woli nie pamiętać – że to właśnie tutaj, w tym budynku, przez kilka lat po II wojnie światowej działał Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
Budynek, który widział piekło
Miejsce to było areną cierpienia, upodlenia, być może także śmierci. Cienie przeszłości nie zniknęły. One wciąż tu są, ciche, ale obecne.
Może nawet bliżej, niż byśmy się spodziewali.
Gdy po 1944 roku Armia Czerwona wkroczyła na ziemie polskie, w Kolbuszowej – jak w setkach innych miejscowości – natychmiast zaczęto tworzyć lokalne struktury komunistycznej władzy.
Powstał Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, zorganizowany przez ludzi przeszkolonych w Związku Sowieckim oraz lokalnych działaczy Polskiej Partii Robotniczej. Ich celem było jedno: zdusić w zarodku jakikolwiek opór wobec nowego systemu. Za wszelką cenę.
Szefem UB w Kolbuszowej został Jan Paduch, wcześniej dowódca bojówki „Iskra”. Z pomocą takich jak Stanisław Dzyndra, który zadenuncjował kilkudziesięciu członków Armii Krajowej, urzędnicy przystąpili do dzieła represji.
Katowali i upadlali ludzi
A miejsce to, dzisiejsze przedszkole, zamieniło się w więzienie, katownię i być może – cmentarz ofiar systemu, który miał nie mieć litości.
„Staliśmy się rzeczą niepotrzebną, którą należało jak najszybciej zniszczyć” – wspominał kpt. Mieczysław Godlewski, żołnierz Armii Krajowej, Sybirak, człowiek niezłomny.

W nocy, bez pożegnania z rodziną, został zabrany przez funkcjonariuszy UB i zamknięty w piwnicy dzisiejszego przedszkola. Cela o wymiarach 2,5 na 1,5 metra. Kilku mężczyzn.
Żadnego światła. Wilgotna, zimna posadzka. „Dosłowna ciemnica”. Zaczęło się przesłuchanie
W silnie oświetlonym pokoju, z kopniakiem na wejście. Prowadził je oficer NKWD. Po odpowiedzi, że nie wie, czym jest AK, padł cios za ciosem. Później, gdy się „przyznał”, było tylko gorzej.

Sceny jak z Auschwitz
Godlewski opisywał bestialstwo, którego trudno pojąć: bicie nahajką zakończoną kulką, bicie za rzekome zatajanie informacji, brak wody, upokorzenia… Jeden z więźniów, błagając o wodę, został zmuszony do picia moczu strażnika, który śmiał się przy tym głośno. „To była metoda na budowanie władzy ludowej.”
To nie scena z obozu koncentracyjnego. To piwnica pod dzisiejszym przedszkolem.
Wiemy o aresztowaniach, o wywózkach, o torturach. Wiemy, że wielu nigdy nie wróciło do domu. Tajemnicą Poliszynela w Kolbuszowej jest przekonanie, że nie wszyscy zginęli na Syberii.
Że część z nich została zamordowana na miejscu – w tym samym budynku, gdzie dziś dzieci uczą się literek. Że ciała bohaterów walki o wolność mogły zostać pogrzebane gdzieś w pobliżu, po cichu, bez grobu, bez nazwiska, bez modlitwy.
Przebadać teren przedszkola
Nikt nie wskazał dotąd dokładnego miejsca. Ale to nie znaczy, że go nie ma.
Historia nie milczy – my ją zagłuszamy. To, że w dawnym budynku Urzędu Bezpieczeństwa mieści się dziś przedszkole, jest faktem pełnym bolesnej ironii.
Kpt. Godlewski wrócił z Syberii, by dalej być prześladowanym. Ale nie milczał. Po 1989 roku walczył o pamięć. Przypominał nazwiska, pisał wnioski, opowiadał historie. Do końca życia wierzył, że prawda musi zwyciężyć. Że trzeba pamiętać.
Chyba najwyższy czas, żeby przebadać ten teren i sprawdzić, co skrywa ziemia wokół przedszkola. Czy nie zasługują na to ci, których głosy zagłuszono kopniakami, krzykiem i śmiercią?
Czy nie jesteśmy im winni choćby prawdy?
Jeden komentarz
A jak się maja dzieci , wnuki tych co wiernie służyli komunistycznemu systemowi ? Maja się bardzo dobrze , ich dziadkowie , ojcowie dorobili się fortun na na złodziejstwie w tym okresie , na bandyckich komunistycznych formach znęcania się nad ludźmi , patriotami walczącym o wolność ojczyzny .Tych przestępców nikt nie rozliczył i nawet dziś niektórzy z nich biorą wysokie emerytury , a ich dzieci , wnukowie są na stanowiskach w organach władzy państwowej , samorządowej .