Dziesięć lat temu w Domatkowie wydarzyła się tragedia, która wstrząsnęła całym regionem. 29-letnia wówczas Nina M. podcięła sobie żyły, a potem nadcięła nadgarstki swemu 5-letniemu synkowi Krystianowi. Mimo reanimacji dziecko zmarło.
Nieprzytomną matkę, w bardzo ciężkim stanie, przewieziono do szpitala. W wyniku samookaleczenia kobieta straciła niebezpiecznie dużo krwi, co spowodowało spadek ciśnienia. Policja informowała, że p odzyskaniu przytomności Nina M. w dalszym ciągu próbowała się zabić. Trudno było nawiązać z nią kontakt. Ciągle powtarzała, że niedługo dołączy do swojego aniołka… W związku z tym zaaplikowano jej leki antydepresyjne
Wkrótce potem odbył się pogrzeb Krystianka. Pochowano go na cmentarzu parafii p.w. Wszystkich Świętych w Kolbuszowej. Stało się tak zgodnie z wolą rodziny chłopczyka. Nabożeństwo odprawił ks. Stanisław Marczewski, proboszcz parafii p.w. Miłosierdzia Bożego w Domatkowie. Na pogrzebie chłopczyka z trudem powstrzymywał łzy…
Zanim doszło do tego makabrycznego zdarzenia Nina M. przez kilka lat pracowała we Włoszech. Tam poznała ojca swojego synka. Mężczyzna kilkakrotnie odwiedził Domatków, łożył również na utrzymanie kobiety i jej dziecka. Jednak jego relacje z matką Krystianka nie były dobre. Zdaniem mieszkańców właśnie one były przyczyną okropnej tragedii