Gdy Europa pogrążona była w mroku Holocaustu, w niewielkiej Kolbuszowej rozegrała się przepiękna historia. Anna i Józef Kozłowscy – ludzie prości, ubodzy, doświadczani przez los – zdecydowali się na gest odwagi, który uratował życie dwóm żydowskim chłopcom. Ich postawa do dziś porusza ludzkie serca.
W 1943 roku Anna i Józef Kozłowscy mieszkali w Kolbuszowej wraz z siedmiorgiem dzieci. Ich gospodarstwo było zniszczone przez wojnę – pozostała im jedynie stara stodoła. Natomiast sami mieszkali kątem u swojej rodziny.
Jakub i Maniuś
Anna była ciężko chora, obłożnie, nie opuszczała łóżka. A jednak, kiedy krewny zapukał do ich drzwi z pytaniem, czy przyjęliby na kilka dni dwóch Żydów – uciekinierów – nie odmówili.
Tak oto do ich życia trafili 33-letni Jakub Plawker i 16-letni Maniuś Notowicz – dwaj młodzi mężczyźni, którym wojna zabrała niemal wszystko.
Plawker – pochodzący z kolbuszowskiej rodziny kupieckiej – stracił żonę, dziecko i pięć sióstr. Notowicz – syn znanego adwokata – był niemal pewien, że cała jego rodzina zginęła.
Anna i Józef Kozłowscy
Kozłowscy, choć sami głodowali, zbudowali dla ukrywanych schron – podziemną jamę w stodole. Przykryta deskami, sianem i słomą, stała się przez ponad pół roku jedynym bezpiecznym miejscem dla Jakuba Plawkera i Maniusia Notowicza.
Pomagała im również młoda Maria Snopkowska, która potajemnie dostarczała żywność.
Jakub i Marian wychodzili ze schronu jedynie nocami, by zaczerpnąć powietrza i umyć się w pobliskiej rzeczce Nil. Każdy dzień był walką o przetrwanie – nie tylko ich, ale i całej rodziny Kozłowskich, która w razie wykrycia uciekinierów narażona była na natychmiastową egzekucję.
Malo tego, w maju 1944 roku do ich stodoły zakwaterowano… niemieckich żołnierzy. Przez trzy dni strach osiągnął apogeum.
Ostatni Żyd w Kolbuszowej
Plawker i Notowicz przetrwali ukryci u Kozłowskich aż do lipca 1944 roku, kiedy do Kolbuszowej przybyli Sowieci. Potem ich losy potoczyły się różnie.
Jakub pozostał w Polsce, przyjął chrzest i nazwisko Jan Płaszczyński. Do końca życia pozostał wierny przyjaźni z rodziną, która go uratowała. W Kolbuszowej mówiono o nim „ostatni Żyd w mieście”. Zmarł w 1997 roku.
Maniuś, jako Max Notowitz, wyemigrował do Niemiec, a następnie do Stanów Zjednoczonych. Nigdy więcej nie spotkał się z rodziną Kozłowskich, choć w 1997 roku odwiedził Polskę.
Sprawiedliwi
Józef zmarł w 1980 roku, jego żona Anna – rok później. Dopiero po wielu latach, dzięki staraniom Jakuba i Maxa, Kozłowskich uhonorowano.
4 kwietnia 2011 roku Anna i Józef Kozłowscy otrzymali tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. To najwyższe izraelskie odznaczenie przyznawane osobom ratującym Żydów.
„Moi rodzice zrobili strasznie dużo, bo byli narażeni na śmierć. Ale mój ojciec był dobrego serca, duży katolik i wychował nas tak, żeby zawsze pomagać bliźnim” – mówiła ich córka podczas uroczystości.
Miejsce pamięci
Dziś Kolbuszowa nie zapomina o tej historii. Co roku odbywa się tam Festiwal Psalmów Dawidowych – międzynarodowe wydarzenie poświęcone budowaniu relacji chrześcijańsko-żydowskich.
To również miejsce pamięci o wspólnej historii Polaków i Żydów – takich jak ta, którą tak pięknie napisała rodzina Kozłowskich.
Wzorem dla festiwalu i całej społeczności są też Ulmowie z Markowej, rozstrzelani przez Niemców w 1944 roku za ukrywanie ośmiu Żydów.
Ale trzeba pamiętać, że bohaterstwo nie zawsze kończyło się śmiercią. Czasem było to życie w ciszy, z ciężarem pamięci i świadomości ocalenia.
Zwyczajni ludzie
Historia Anny i Józefa Kozłowskich to przypomnienie, że w najbardziej nieludzkich czasach można pozostać człowiekiem.
Że można podjąć decyzję, która nie tylko ratuje życie, ale na zawsze zapisuje się w historii świata.
Ich czyn to lekcja człowieczeństwa, odwagi i wiary. To także przypomnienie, że najwięksi bohaterowie nie zawsze noszą mundury.
Czasem mają zniszczone ubrania, obolałe ręce od pracy i schorowaną żonę u boku. Ale mają też serca, które nie godzą się na obojętność.
Artykuł oparty na materiałach Ambasady Izraela, świadectwach ocalałych i rodzinnych wspomnieniach z Kolbuszowej.